Trzy miesiące temu byłyśmy w Tajlandii. Był to wyjazd z biura podróży. Wycieczka nazywała się "Esencja Tajlandii". Upał i kilometry jakie dziennie pokonywaliśmy, były bardzo męczące, ale bez wątpienia było warto!
Poniżej krótka relacja
Pierwszego dnia przyleciałyśmy do Bangkoku.
O godzinie 6 rano było już 35*C. Powietrze było tak ciężkie, że nie dało się oddychać, ale podróż do Tajlandii była naszym wielkim marzeniem, więc postanowiliśmy nie tracić czasu i udać się na zwiedzanie miasta na własną rękę.
W recepcji naszego hotelu dostaliśmy wizytówki, dzięki którym mogliśmy wrócić do hotelu. Ponieważ wielu taksówkarzy nie zna angielskiego, warto mieć ze sobą karteczkę z nazwą hotelu po tajsku.
Na takie pyszności udało nam się trafić. Prawdziwe lody kokosowe, na mleczku kokosowym! POLECAMY!
Uwaga! Komunikat z przyszłości. W 2558 roku świat będzie nadal taki sam :)
(W Tajlandii mamy teraz właśnie 2558 r.)
Nasz hotel znajdował się w chińskiej dzielnicy, a wieczorem mieliśmy takie widoki na miasto.
Przez następne dni zwiedzaliśmy różne świątynie Buddy.
W każdej świątyni muszą być zakryte ramiona i kolana, a w bardziej rygorystycznych nawet kostki. Oczywiście jak do każdej świątyni buddyjskiej wchodzimy na boso.
Widziałyśmy chyba buddę w każdej możliwej pozycji. Myślący, leżący, stojący, siedzący, śpiący. Budda, budda i jeszcze raz budda. Szmaragdowy, złoty czy nawet cekinowy. Do wybory do koloru.
Jedna świątynia wyróżniała się spośród innych, znajdowała się w Lopburi- mieście małp.
Małpy były wszędzie. Zanim wyszliśmy z autobusu musieliśmy zdjąć łańcuszki, wszelkie kolorowe ubrania i dodatki. Pani pilot ostrzegła nas przed uśmiechaniem się do małp, które zaczepiały ludzi.
W tym mieście małpy były wszędzie. Ruch uliczny uzależniony był od tych zwierząt, które były nieobliczalne.
Małpki wyglądały na słodkie, ale kiedy rzuciły się na jedną kobietę, byłyśmy przerażone i szybko zmieniłyśmy o nich zdanie.
Pozornie duże i groźne zwierzę, okazało się słodkie, mądre i kochane.
Tego dnia w hotelu czekała na nas taka niespodzianka.
Ponieważ wciąż upał dawał się we znaki, wybraliśmy się na wycieczkę po rzece łódką.
Widoki były jak z filmów przyrodniczych.
Ostatnie dwa dni spędziliśmy w Pattayi - mieście rozpusty.
Słynne walking street znane jest na całym świecie jako ulica prostytutek.
Będąc w Pattayi warto wybrać się na pokaz Laydi Boyów do teatru Alcatraz.
Na scenie zobaczymy tylko mężczyzn, na różnym etapie zmiany płci.
Przy nich każda kobieta ma kompleksy.
Panowie, uważajcie na ulicy. Piękna Tajka może okazać się Tajem ;)
Największa niespodzianka czekała nas ostatniego dnia.
Był to rejs na Wyspę Koralową.
Czysta woda, słońce i palmy. Czy nie brzmi to pięknie?
A do tego woda kokosowa pita prosto ze świeżego kokosa.
Raj na ziemi.
Na lunch dostaliśmy świeże owoce morza.
Bałyśmy się zjeść rybę, która wyglądała groźnie, ale okazała się bardzo smaczna.
Ponieważ codziennie byliśmy w innym miejscu, po tygodniu nasze walizki wyglądały tak:
Widoki z samolotu wynagrodziły nam 11 godzinny lot.
Jeśli będziecie mieli okazję wybrać się do Tajlandii to polecamy ten kraj.